Dlaczego w Warszawie płacimy tyle za śmieci?

Ochrona środowiska  Samorząd  30 kwietnia 2021

Rządowy chaos, zaniedbania Ratusza i koszty zrzucone na mieszkańców.

Dlaczego w Warszawie płacimy tyle za śmieci?

W kwietniu tego roku w Warszawie weszła w życie, już druga w ciągu 13 miesięcy, uchwała nowelizująca system naliczania opłat za odbiór odpadów komunalnych. Ponownie wywrócono do góry nogami cały dotychczas obowiązujący system i powiększono chaos komunikacyjny na linii urząd – mieszkańcy.

Wzrastające konsekwentnie od kilku lat koszty przetwarzania i wywozu śmieci zaskutkowały przyjęciem w uchwale nawet kilkusetprocentowych podwyżek rachunków za odbiór odpadów dla gospodarstw domowych i indywidualnych odbiorców. Jak zwykle, koszty nieprzemyślanych decyzji polityków i opieszałości urzędników, zostały ostatecznie przerzucone na barki mieszkańców, spośród których ci najgorzej sytuowani, najmocniej odczuli koszty skokowego wzrostu cen podstawowych usług. Nałożenie kilkuset złotych nowej miesięcznej opłaty stało się dla wielu warszawiaków bardzo dużym obciążeniem.  Czy można było tego przynajmniej częściowo uniknąć?

Skąd podwyżki?

Wyższe ceny wywozu odpadów zostały wywołane przez 5 czynników, które istotnie zmieniły polski rynek śmieciowy na przestrzeni kilku ostatnich lat. Tak podsumował je Rafał Trzaskowski: 

  1. W ślad za ogólnoeuropejskimi regulacjami, Polska zmuszona została wprowadzić 5-cio frakcyjny podział odpadów, generujący nowe  koszty w zakupie pojemników i zwiększający liczbę przejazdów samochodów odbierających śmieci (w świetle nowych przepisów w Warszawie po każdą frakcję musi jeździć osobny pojazd). Zmiany te, choć wyczekiwane przez większość mieszkańców i społeczników, stały się realnym obciążeniem dla budżetu ratusza;
  2. Obiektywnie podrożały również inne aspekty odbioru śmieci, tj.: pensje pracowników, koszty paliwa, energia elektryczna, obróbka ekologiczna, czy wreszcie same kontrakty z firmami oczyszczającymi. Przez długi czas obserwowano też niekontrolowany napływ śmieci z zagranicy do kraju, których obróbka absorbowała dużą część działalności przedsiębiorstw oczyszczających i skutkowała podwyższeniem wszystkich cen usług około śmieciowych. Co gorsza wiele polskich firm wyspecjalizowało się w spalaniu tychże odpadów, co przy słabej infrastrukturze, stwarzało problemy ekologiczne;
  3. Nowa ustawa centralna zabroniła też samorządom sztucznego zaniżania cen gospodarki odpadami. Dotychczas praktykowały one proceder dopłacania do systemu, byle tylko nie podnosić cen rachunków końcowym odbiorcom i nie wywoływać niepokoi społecznych (i tak np. w Warszawie, ratusz dokładał  przeszło 457 mln. zł do 1,2 mld zł kosztów ogólnych). Teraz całość rozwiązań musi się bilansować (!);
  4. Ponadto nowela wprowadziła też maksymalną stawkę zarobku dla firm oczyszczających, określaną w zależności od metrów sześciennych zużytej przez gospodarstwo wody (jedno z czterech rozwiązań). Maksymalna stawka od metra sześciennego wody to 13,43 zł i prawie tyle zdecydowano się naliczać wszystkim warszawiakom;
  5. Wreszcie nie wdrożono też dyrektywy unijnej nakazującej uregulowanie odpowiedzialności producentów opakowań produktów – zarówno tych spożywczych, jak i pozostałych. Na ten moment przedsiębiorcy mogą okładać towary dowolną ilością materiałów, bez konsekwencji dla swojego zarobku, a ze szkodą dla środowiska. Co ciekawe w porównaniu z Austrią polscy producenci  płacą nawet 1000 razy mniej za wprowadzenie plastiku na rynek.

fot. unsplash.com

Krótka historia „łatania dziur”

Podwyżki są drastyczne, co jest sumą wieloletnich zaniedbań i unikania tematu przez kolejne władze ogólnopolskie i ratusz. Przykładem takiego postępowania jest min. – odpowiedzialny za gospodarkę odpadami w mieście od 2012 roku – wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski, który przez ostatnie lata nie robił wiele, by opanować rosnąca ilość śmieci i koszty obsługi gospodarki odpadowej, a gdy przyszło już co do czego, postanowił jedynie uprzedzić ewentualne głosy oburzenia i uruchomił wielką akcję PR-ową. Na mieście ciężko nie trafić dzisiaj na infografiki zrzucające odpowiedzialność za chaos śmieciowy na działania rządu i choć jest w tym trochę racji, to nie powinniśmy zapominać o szeregu innych lokalnych niedociągnięć i luk systemowych.

Prawda jest taka, że miejscy urzędnicy nie poczynili odpowiednich przygotowań do ekologicznej reformy naszej wspólnoty. Można nabrać wrażenia, że zeszłoroczne, chybcikiem wprowadzone opłaty ryczałtowe – w wysokości 65 zł za odbiór odpadów w mieszkaniach i 94 zł  w domach jednorodzinnych – były w jakiejś mierze rezultatem braku pomysłu na przeprowadzenie głębszej reformy sytemu, a na pewno miały odsuwać w czasie niewygodny temat w momencie prowadzenia kampanii wyborczej na Prezydenta RP przez Rafała Trzaskowskiego. Gdyby nie odkładane w czasie zmiany, być może wcześniej udałoby się dopracować system powiązania cen opłat za odbiór odpadów z zużyciem wody i dzisiaj byłoby wokół niego mniej znaków zapytania.

W przeciwieństwie do szeregu innych gmin, w Warszawie, nie udało się również rozłożyć procesu wprowadzania podwyżek na kilka lat, a po przyjęciu modelu naliczania opłat w zależności od zużytej wody, zaproponowano warszawiakom prawie najwyższą przewidzianą w ustawie stawkę za zużyty 1 m3 – 12,73 zł. W Szczecinie tymczasem kwota ta wynosi 8,8 zł za 1 m sześc. a w Łodzi 9,6 zł.

Wreszcie wątpliwości wielu budzi także sposób wyliczenia przeciętnego zużycia wody przez warszawiaka, od czego uzależniony był dobór stawki śmieciowej za jednostkę wody. Na potrzeby uchwały miejscy urzędnicy określili, że przeciętny warszawiak zużywa 2,5 m sześc. wody miesięcznie, podczas gdy GUS podaje inną kalkulację – 4 m sześc. Powstaje zatem pytanie, czy nie przepłacamy za jednostkę odbieranych śmieci i nie powinniśmy przyjąć niższej opłaty?

fot. Justyna Kościńska

Dura lex sed lex 

Zasada wprowadzona w Warszawie od kwietnia jest taka, że za każdy metr sześc. zużytej wody uiszcza się 12,73 zł opłaty śmieciowej. Spółdzielnie przyjmują, że podstawą do naliczania opłat za śmieci jest wskazanie głównego wodomierza w bloku (nie tego w lokalu mieszkaniu), co niejednokrotnie powoduje podwyższenie ostatecznych cen dla odbiorców świadczenia. Jest to konsekwencją tego, że licznik wskazuje także wodę używaną np. do sprzątania klatek schodowych i innych wspólnych części bloków, czy kamienic – tzw. wodę techniczną. Jak tłumaczy ratusz, w takich sytuacjach różnice między „zużyciem z lokali a licznikiem głównym powinny być rozliczone równo między wszystkich współwłaścicieli”, stąd ta różnica.

Z kolei właściciele domów i zarządcy pozostałych nieruchomości sami wyliczają opłatę za śmieci na podstawie średniego zużycia wody. Pod uwagę trzeba wziąć sześć kolejnych miesięcy z ostatniego roku przed złożeniem deklaracji o wysokości opłaty, ale można wybrać w tym zakresie okres dla siebie najkorzystniejszy – z najmniejszym zużyciem wody. Jak pokazał przykład mieszkańca osiedla „Imagnarium” nie uchroni to jednak zawsze przed poniesieniem dodatkowych kosztów, bo zarząd osiedla może wybrać okres rozliczeniowy bez konsultacji. I tak np.: posiadacze ogródków, którzy sowicie podlewają je w drugiej połowie roku lub mieszkańcy, którzy posiadali zepsutą spłuczkę toaletową w wyznaczonym terminie, mogą spodziewać się czasem bardzo wysokich rachunków. Inny przykład – jeśli przez 6 miesięcy zeszłego roku w mieszkaniu np. mieszkały 4 osoby zużywające dużo wody a teraz mieszka już tylko 1 i zużywa już mało to mimo, iż nie produkuje wielu odpadów – płacić musi bardzo wysoką opłatę za śmieci, która zmniejszona może zostać dopiero po zakończeniu następnego okresu rozliczeniowego. 

Przepychanek politycznych ciąg dalszy – czy rząd “uratuje” Warszawiaków? 

Podczas gdy w Warszawie nie opadł jeszcze na dobre kurz wojenny po kwietniowych podwyżkach opłat za odbieranie odpadów, za reformę nieudolnie wprowadzanego w samorządach systemu wzięła się ekipa rządowa. Pomysł w skrócie jest taki – zatrzymać możliwość ustalania miesięcznej opłaty za śmieci bez górnej granicy (wysokość zależy od zużycia wykazanego na liczniku, może więc rosnąć w nieskończoność). Rząd chce wprowadzić coś na kształt „cen maksymalnych” dla zużytej wody, z których dobrodziejstwa będą mogły korzystać głównie rodziny wielodzietne. Jak wskazują eksperci, nie zniesie to jednak obowiązku bilansowania budżetu śmieciowego, a zatem ostatecznie koszty uprzywilejowania zostaną przerzucone – przez podwyższenie stawek – na osoby mieszkające samotnie i oszczędzające wodę. Ta grupa wyborców wydaje się jednak dla rządzącego obozu, ze względu na strukturę elektoratu, mniej istotna. 

Recykling

Wszystko to wydają się być i tak ruchy pozorowane, które nie rozwiązują podstawowego dla Polski problemu. W      dalszym ciągu recycling w naszym kraju nie jest opłacalny zarówno dla biznesu, jak i pojedynczych obywateli. Dla wielu przedsiębiorców jest to dopłacanie lub ciągłe balansowanie na granicy opłacalności przedsięwzięcia, bo recykler dostaje odpad, którego przetworzenie kosztuje: musi go oczyścić, odpady zutylizować, a potem przewieźć i znaleźć na surowiec kupca. Z kolei dla zwykłych mieszkańców dalej dość opłacalne pozostaje niesegregowanie śmieci, a ceny produktów ekologicznych (mniej opakowanych) są poza ich zasięgiem finansowym. Bez programu zachęt w tym obszarze cały system nie ma prawa się spinać.

fot. unsplash.com

Co można zrobić już teraz

Na naszym lokalnym podwórku pozostaje jednak wciąż sporo obszarów, gdzie już dzisiaj można wprowadzić kilka usprawnień proekologicznych, które w zasadzie bezkosztowo  wydatnie podwyższyłyby jakość życia mieszkańców. 

Pierwszym pomysłem są kompostowniki. W pojemniku zbierane są zgromadzone podczas porządków: resztki roślin, opadłe liście, ściętą trawa, czy domowe odpady organiczne takie jak: skorupki z jaj, obierki z warzyw, czy skórki z owoców. Obniżyłoby to wyraźnie cenę za wywóz wszystkich odpadów i przy okazji, służyłoby wyprodukowaniu, wartościowego dla wielu gałęzi gospodarki, kompostu.

Kolejną dobrą ideą jest rozszerzenie zasięgu systemu PSZOKÓW, czyli Punktów Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych, gdzie przyjmowane są najbardziej problematyczne odpady, a których w Warszawie jest na razie zaledwie kilka. W dobie postępującej cyfryzacji zagospodarowywanie elektrośmieci będzie coraz większym wyzwaniem dla całych systemów odpadowych, a już dzisiaj nie każdy ma czas, by poszukiwać odległych od domu istniejących punktów.

Ostatnie postulowane przedsięwzięcie, to dalsze inwestowanie w miejskie sortownie i spalarnie śmieci, które muszą stale zwiększać swoją wydolność i być przygotowane na przyjmowanie coraz większej ilość śmieci produkowanych przez aglomeracje. Jednocześnie muszą one spełniać też coraz bardziej wyśrubowane europejskie normy recyklingowe, a w przyszłości nastawić się być może na produkcję biogazu. Ten szereg działań możemy podjąć już dzisiaj bez oglądania się na władze centralne!

fot. Portal Komunalny

Autorem artykułu jest Eryk Baczyński, konsultacje Łukasz Porębski 

Źródła:
Udostępnij