Czas na renesans ulic handlowych w Warszawie

Kiedy ostatnio robiliście zakupy ubraniowe na ulicy handlowej? Jeśli mieszkacie w Polsce, to prawdopodobnie dawno temu, bo ulice handlowe są u nas gatunkiem rzadkim, zagrożonym wymarciem. Pandemia to najlepszy moment, żeby wreszcie przywrócić je miastu.

Czas na renesans ulic handlowych w Warszawie

Gdy przez kilka miesięcy mieszkałem w czeskiej Pradze, w centrum handlowym byłem raz. Potrzebowałem akurat kilku gospodarczych rzeczy z tamtejszego hipermarketu, ale wszystkie pozostałe produkty, od spożywczych aż po ubrania z sieciowego sklepu, mogłem kupić na jednej z ulic handlowych. Część z nich, jak Na přikopě, tuż przy placu Wacława, to pełen ludzi deptak; inne, jak te w mojej dawnej dzielnicy, Holešovicach, mają przynajmniej szerokie, pozbawione aut chodniki i łatwy dostęp do komunikacji publicznej. A w Warszawie? Odzieżowe sieciówki czy sklepy z wyposażeniem wnętrz znajdziemy niemal wyłącznie w centrach handlowych, a z oferty handlowej na ulicach mamy przede wszystkim równomiernie rozmieszczone Żabki i apteki. Mokotowska z modowymi butikami to w warunkach stolicy prawdziwy ewenement, który zdaje się nawet stosunkowo odporny na pandemiczny kryzys.

Centra handlowe zupełnie zdominowały stołeczny, czy szerzej: polski handel, przy całkowitej bierności samorządów. Ba, niektórzy burmistrzowie czy prezydenci wręcz cieszyli się na ich powstanie, tak jak Hanna Gronkiewicz-Waltz, która podczas otwarcia Złotych Tarasów w 2007 roku mówiła o kolejnej „wizytówce miasta”, mającej „ożywić Śródmieście”. Alejki centrum są istotnie ożywcze, bo robiąc tam zakupy, nie trzeba, jak na śródmiejskich ulicach, lawirować pomiędzy zaparkowanymi na chodnikach autami, jest czysto, a do tego można skorzystać z bezpłatnych toalet. Jest tam więc wszystko, czego brakuje w przestrzeni miasta, którą tak skutecznie stara się imitować centrum handlowe. Wszystko to jednak za cenę osłabienia ulicznego handlu, wtłaczania tysięcy zanieczyszczających powietrze samochodów i petryfikacji nieprzyjaznego pieszym układu centrum.

Pandemia i zamykanie centrów handlowych to odpowiedni czas, żeby zrewidować spojrzenie na handel w polskich miastach, w tym przede wszystkim w Warszawie. Najwyższa pora, żeby stołeczne ulice bardziej przypominały nie tylko te w Paryżu, Wiedniu lub Oslo, ale i w Pradze czy Budapeszcie. Nie możemy wiecznie akceptować argumentów o braku pieniędzy i innej mentalności, bo dzięki przykładom budapesztańskiej Váci czy praskiej Na příkopě widać, że ulice w Europie Środkowej naprawdę mogą wyglądać inaczej. Nie musimy być skazani na handlowe giganty, a słowo „galeria” może oznaczać przede wszystkim to co kiedyś – galerię sztuki.

Jak do tego doprowadzić? Przede wszystkim nie chować głowy w piasek, udając, że o wszystko zadba niewidzialna ręka rynku. Nie zadba, bo przeskalowanych ulic, które zniechęcają do spacerów i zakupów, sklepikarze sami przecież nie zwężą. A tylko zwrócenie przestrzeni pieszym i zadbanie o estetykę i zieleń pozwoli przywrócić prawdziwe handlowe ulice, z których Warszawa, jak z Marszałkowskiej czy Alej Jerozolimskich, była przed wojną dumna, a które dziś mają szerokość drogi ekspresowej na przedmieściach. Tym, którzy będą bronić jezdni i miejsc parkingowych, strasząc, że liczba klientów po zmianach spadnie, należy cierpliwie tłumaczyć, że zwyczajnie nie mają racji. Jak pokazały badania m.in. w Portland, Montrealu czy Londynie, piesi i rowerzyści kupują więcej niż kierowcy, którzy do tego swoimi autami zajmują znacznie więcej cennej przestrzeni i trują okolicę spalinami. Transport for London, czyli odpowiednik stołecznego Zarządu Transportu Miejskiego, w swoim raporcie z 2018 roku wykazał, że przebudowa ulicy z myślą o pieszych może zwiększyć dochody lokalnych przedsiębiorców nawet o 30%, a liczbę spacerujących aż o 93%.

Należy także stworzyć strategię zarządzania najmem, dopasowaną do specyfiki poszczególnych ulic handlowych, podobnie jak robią to firmy komercjalizujące przestrzeń w centrach handlowych. Jej elementem powinien być nowy sposób administrowania miejskimi lokalami, bardziej elastycznie podchodzący do długości najmu i jego wysokości, żeby jak najrzadziej stały one puste. Elastycznie powinno się także traktować powierzchnię lokali, łącząc zbyt małe lokale lub dzieląc te zbyt duże, w zależności od tego, jaką rolę projektujemy dla danego miejsca. Jednocześnie pamiętajmy, że cele miasta nie są tożsame z deweloperskimi, więc w kształtowaniu dobrze funkcjonujących ulic handlowych kryterium sukcesu nie może być wyłącznie zysk. Stąd konieczność uwzględniania potrzeb lokalnej społeczności, w postaci wynajmu na preferencyjnych warunkach np. dla kooperatyw spożywczych czy rzemieślników. Polskie miasta mają to szczęście, choć obecnie niezbyt zauważalne, że duża część lokali usługowych wciąż należy do samorządu, co pomaga ograniczyć gentryfikację.

Gdy kolejne europejskie metropolie traktują pandemię jako szansę na poprawę przestrzeni, nie zostańmy po raz kolejny w tyle. Nie czekajmy na kolejne raporty i opracowania, tylko bazując na dziesiątkach już gotowych, skutecznie zmieniajmy nasze ulice. A z pustoszejącymi centrami handlowymi sobie poradzimy. W końcu można je, jak Alderwood Mall pod Seattle, zmienić w mieszkania.

Autor tekstu: Franciszek Bojańczyk

Źródła:
Dlaczego warto przywracać ulice handlowe: Zmiana na lepsze w Montrealu
Piesi i rowerzyści wydają więcej niż kierowcy 
Zmiany w Londynie
Alderwood Mall
Udostępnij