Rozjadę ludzi, bo mi się spieszy – polska samochodoza.
Strajk kobiet blokuje ulice. Protestujący dobrowolnie rezygnują ze swoich codziennych zajęć, by walczyć o sprawę. Uwięzionym w samochodach protest paraliżuje życie. Na styku tych mas konflikt może przybrać postać indywidualnej konfrontacji kierowców i pieszych.
Rozjadę ludzi, bo mi się spieszy.
Człowiek wewnątrz auta jest odizolowany od otoczenia, osłonięty karoserią pojazdu. Człowiek przed autem nie nie jest niczym chroniony przed obrażeniami. Ciężar samochodu stanowi dla niego zagrożenie nawet w przypadku powolnego toczenia się. Gdy ktoś gwałtownie rusza w tłum, zagrożenie staje się śmiertelne. Uczestnicy i uczestniczki protestów zazwyczaj mogą liczyć, że uchroni ich przed tym ludzka solidarność, naturalna skłonność do unikania umyślnych działań, które mogą zranić lub zabić. Ale przed niebezpieczeństwem powinno ich przede wszystkim chronić prawo.
Teoretycznie w Polsce prawo zapewnia taką ochronę – daje służbom państwowym mocne narzędzia do działania przeciwko ludziom, którzy działając umyślnie zagrażają innym. Art. 160 Kodeksu karnego przewiduje do 3 lat więzienia za narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Zamiar skorzystania z tego przepisu zapowiedziała warszawska Policja po tym, jak 26 października aktorka Agata Pruchniewska została przewrócona na jezdnię podczas próby powstrzymania kierowcy, który przedarł się przez blokadę i uciekał. Wcześniej potrącił swoim samochodem uczestniczącego w proteście rowerzystę, przejechał po stopie jednej ze strajkujących i bynajmniej nie zamierzał się zatrzymywać.
„Postępowanie prowadzone jest pod kątem narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu – informuje Robert Koniuszy. Zgodnie z art. 160 kodeksu karnego, grozi za to do trzech lat więzienia. Na pewno nie będzie okolicznością łagodzącą fakt, że sprawca po potrąceniu odjechał z miejsca zdarzenia.” – Robert Koniuszy z Komendy Rejonowej Policji Warszawa II
Funkcjonariusz ABW, kierowca Mariusza Banasia wjeżdża celowo w tłum – prokuratura kwalifikuje to jako wykroczenie
Po głośnym wypadku z ulicy Puławskiej, Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów także zamierzała ścigać funkcjonariusza ABW jak przestępcę. Gazeta Wyborcza ustaliła jednak, że prowadzącej dochodzenie prokurator Alicji Gajewskiej sprawę odebrano i przekazano do Prokuratury Okręgowej. A ta ogłosiła, że odpowie on tylko za wykroczenie w ruchu drogowym. Oficjalny powód – ranna kobieta nie została poszkodowana na czas dłuższy niż siedem dni.
Wyborcza.pl pyta, co z narażeniem życia i zdrowia demonstrantek. W końcu tu nie powinno mieć znaczenia, ile poszkodowana spędziła dni w szpitalu. Odpowiedź? Prokuratura okręgowa “nie poszła w tym kierunku”. Kierowca “występuje w charakterze świadka” a jego zachowanie “niezależnie od trwającego postępowania przygotowawczego zostanie poddane weryfikacji pod kątem poniesienia odpowiedzialności za spowodowanie wykroczenia w ruchu drogowym”. Co z postanowieniem o zarzutach z kodeksu karnego? Jeden z prokuratorów uważa, że je po prostu uchylili.
Ewenementem, a nie regułą, jest w Polsce samo postawienie zarzutów agresywnym kierowcom
W kwietniu 2017 roku Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście-Północ zatwierdziła wydane przez Komendę Rejonową Policji Warszawa postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia w sprawie o przestępstwo bezpośredniego narażenia na utratę zdrowia lub życia grupy ludzi, którzy własnymi ciałami chcieli wyegzekwować zakaz parkowania na przystanku autobusowym koło Dworca Centralnego.
– A ja was przejadę! – oznajmił czekającym przy krawężniku na autobus aktywistom kierowca lexusa i wycofał go z chodnika prosto w ludzki szpaler. Samochód potrącił trzy osoby, jedna przewróciła się na jezdnię.
Przeciwko kierowcy wszczęte zostało postępowanie o wykroczenie: niezachowanie należytej ostrożności i spowodowanie zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
Zachowanie policji dodaje pewności drogowym bandytom
Policja interpretuje przepisy tak, że tylko rozzuchwala agresywnych kierowców. O niezachowanie “należytych środków ostrożności” obwiniony został człowiek, który w niedzielę (25.1o) podczas protestu w Szamotułach ruszył nagle między ludzi. Zanim został zmuszony do ponownego zatrzymania, jednego z mężczyzn przewiózł kilkanaście metrów na masce swojego volkswagena.
Policji nazywała te sytuację “potrąceniem”. Pieszy nie żądał pomocy medycznej, więc kierującego samochodem ukarano mandatem karnym.
Ktoś wjechał w ciebie na chodniku? Dyspozytorka nie przyjmie zlecenia
Wątpliwości proceduralne są typowym narzędziem służącym do odsunięcia się od sprawy i zakończenia jej jeszcze przed oficjalnym zawiadomieniem. Co się dzieje, gdy osoba poszkodowana chce zgłosić Policji celowe najechanie samochodem na pieszego? Sprawdził to dziennikarz spidersweb.pl: stałem na chodniku i potrącił mnie samochód, który nie powinien był tam jechać. Co się stało dalej?
„Najpierw pani z dyspozytorni nie chciała przyjąć zgłoszenia. Potrącenie na chodniku? Jeśli nie potrzebuję pomocy medycznej, to mogę wziąć sobie dane od sprawcy, żeby złożyć zawiadomienie o przestępstwie.”
Gdy w końcu przyjechał patrol, policjanci stwierdzili umyślność w działaniu sprawcy. Widział on bowiem pieszego na chodniku i musiał wiedzieć, że ruszenie autem oznacza uderzenie w niego. Gdyby to było nieumyślne potrącenie, sprawca otrzymałby mandat i “po sprawie”. Ale umyślność działania zdaniem tych funkcjonariuszy zmienia kwalifikację z wykroczenia na przestępstwo, którego wydział ruchu drogowego nie może „procedować”.
Tymon Grabowski zrezygnował ze składania zawiadomienia o przestępstwie po artykule o innej podobnej sytuacji, z ul. Baleya:
Wjechał w ciebie kierowca na chodniku – licz się z mandatem!
Sprawa z ul. Baleya zdaje się najlepiej pokazywać jak policja, prokuratura i sądy sankcjonują patologie na polskich ulicach i chodnikach. Wojciech Madzianowski został celowo potrącony przez cofającą samochodem osobowym kobietę. Otrzymał za to mandat!
– 200 zł grzywny i 100 zł kosztów sądowych nałożył na Wojciecha Młodzianowskiego wydział karny Sądu Rejonowego dla m. st. Warszawy. Zdaniem sędzi Klaudii Miłek pan Wojciech, programista i konsultant IT, „nie zachował ostrożności, utrudniając swoim działaniem cofanie pojazdu marki Toyota (…) który poruszał się po chodniku„. Sąd uznał, że okoliczności czynu i wina obwinionego nie budzą wątpliwości – czytamy w wyroku nakazowym z 10 lutego.
Wina pieszego została uznana także po odwołaniu. Wojciech został ukarany naganą i obciążony kosztami sądowymi. Sędzia uzasadniała to tak:
„Przedmiotami ochrony określonymi w dyspozycji [art. 90] kw są porządek i płynność w ruchu drogowym, które mogą być zagrożone przez tamowanie lub utrudnianie ruchu na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu.”
Według sędzi – prawna ochrona ruchu działa nawet wtedy, gdy ruch jest nielegalny! Wydawać się może, że w Polsce samochód jest traktowany jak „pojazd autonomiczny”. Wyroki sądów każą czasem myśleć, że jego ruch to okoliczność niezależna od nikogo. Przejechanie człowieka nigdy nie jest uznawany za celowe działanie kierującego pojazdem. Ruch samochodów jest mieście „naturalną koniecznością”, do której inni muszą się dostosować. Blokowanie ruchu jest zawsze czymś nagannym, godnym tylko potępienia. Priorytetem jest to, aby ruch samochodów odbywał się płynnie.
Mandat dla pieszego za niezachowanie ostrożności na chodniku
Mandat dla pieszego za potrącenie go na chodniku? Policja może wlepić mandat za samo ryzyko potrącenia. 20 maja 2016 r., na oczach wezwanego wcześniej patrolu Policji furgonetka blokowana przez grupę ludzi stoczyła się na nich i zepchnęła z chodnika na jezdnię. Kierowcy pozwolono odjechać. Aktywistów wylegitymowano i przetrzymywano na miejscu zdarzenia przez długie godziny. Jeden z nich stanął na drodze kolejnemu kierowcy, który po chodniku usiłował wyjechać z nielegalnego parkingu. Komu policjant zaproponował mandat za stworzenie zagrożenia w ruchu. Kierującemu powoli toczącym się samochodem? Nie, pieszemu!
Sytuacja ta miała miejsce na chodniku pod siedzibą warszawskiej Telewizji Publicznej. Zachowanie pieszego próbującego blokować samochód nielegalnie poruszający się po chodniku zostało potraktowane jako wykroczenie – naruszenia art. 97 WK w zw. z art. 3 ust. 1 PoRD. Taka kwalifikacja czynu jest absurdalna! Sąd pieszego uniewinnił, ale to nie zakończyło sprawy. Policja postanowiła apelować od wyroku! Komenda Stołeczna Policji wykorzystała wszelkie możliwości prawne, by w kolejnych instancjach domagać się ukarania pieszego za chodzenie po chodniku. Na szczęście bezskutecznie, ale ile nerwów kosztowało uzyskanie prawomocnego orzeczenia o niewinności (sygn. akt. X Ka 1032/17)?
Co to za choroba, ta samochodoza?
Najlepiej opowie Wojciech Galeński – jeden z założycieli grupy społecznościowej na Facebooku – „Święte Krowy Warszawskie” i prowadzący kanał YouTube “Samochodoza”:
– Samochodoza występuje u osób kierujących samochodami. Osoby dotknięte tą chorobą sprawiają wrażenie całkowitego uzależnienia od samochodu, jako jedynego środka lokomocji. Często, nie zważając na przepisy i otoczenie, powodują niszczenie mienia publicznego i prywatnego, a także zagrażają zdrowiu i życiu innych osób, zwierząt oraz roślinności. Do tej pory nie jest znane lekarstwo na tę chorobę.
Samochodoza jest poważnym problemem społecznym także dlatego, że kierowcami samochodów są na co dzień przedstawicielki i przedstawiciele wszystkich grup zawodowych. W tym osoby odpowiedzialne za nasze wspólne bezpieczeństwo: policjanci, prokuratorzy, sędziowie oraz ich zwierzchnicy.
Prokuratura walczy ze strefą płatnego parkowania
Samochodozą popisała się Prokuratura Okręgowe Praga-Północ, która walczy z rozszerzeniem strefy płatnego parkowania w Warszawie. Kiedy spojrzy się na zdjęcia z ul. Floriańskiej, gdzie mieści się jej siedziba, łatwo to zrozumieć. Pod siedzibą prokuratury samochody są regularnie stawiane na środku chodnika po to, by uniknąć płacenia za parkowanie w SPPN!
Samochodoza jest przeciwko demokracji
Nasze miasta pełne są kierowców, którym się gdzieś ciągle bardzo spieszy. Ich ważne sprawy są najważniejsze. Ważniejsze od protestów. Oczywiście, że są ważniejsze od pieszych chcących bezpiecznie przemieszczać się po chodnikach. Są w sposób oczywisty ważniejsze od protestów przeciwko nielegalnemu parkowaniu. Regularnie dokumentuje to grupa Stop Cham Warszawa.
“Ważne sprawy kierowców” zdają się być ważniejsze również od protestów organizowanych w sprawach fundamentalnych. Jeszcze na wiele miesięcy przed Strajkiem Kobiet zderzakiem samochodu próbowano zastraszyć protestujących pod nadleśnictwem w Krośnie. Teraz, już w niedzielę 25 października, pierwszy sygnał przyszedł z Szamotuł. Zablokowanie Warszawy następnego dnia wywołało istny wybuch samochodozy. Oprócz dwóch szczegółowo opisanych wyżej zdarzeń, w poniedziałek 26.10.2020 r. kierowca służbowego auta szefa NIK zaatakował dziewczynę na Wisłostradzie. Poseł Michał Szczerba pokazał, jak samochodem TVP próbowano przejechać młodych ludzi na pasach w centrum miasta. Grzegorz Walkiewicz zamieścił zdjęcia z interwencji Policji wobec typa, który wjechał w ludzi na Placu Wileńskim – trzy osoby poszkodowane. Kierowca MZA wciągnął pod koła rower jednego z protestujących na Wisłostradzie przeciwko zakazowi aborcji.
We środę ktoś próbował staranować demonstrantów we Wrocławiu. Agresja za kierownicą przeszła tam w próby wygrażania kijem baseballowym. Dwóch młodych mężczyzn zostało zatrzymanych przez policję. Kolejny przykład z dość dużego miasta (byłego wojewódzkiego) – tym razem anonimowy: “jeden dzban zignorował wstrzymanie ruchu przez policjanta i jechał prosto w manifestujących ludzi”. Pod poniedziałkową relacją z lokalnej grupy społecznościowej ze Stargardu ktoś dopisał, że “dwóch kierowców trochę przegięło”. Najpierw jeden, a za chwilę następny wjechał w kobiety na przejściu. Dobrze, że żadnej z nich nic się nie stało – odskoczyły. W kolejny poniedziałek, 2 listopada, doszło do jeszcze jednego incydentu w Warszawie.
Po przyjrzeniu się wszystkim opisanym sytuacjom trudno nie odnieść wrażenia, że działania prokuratury wobec funkcjonariusza ABW czy kłamstwa w sprawie kierowcy szefa NIK-u, który wjechał w tłum protestujących kobiet, to nie są “wypadki przy pracy”. Pozorowana bezradność służb państwa w stosunku do zagrażających pieszym kierowców jest efektem wielu lat powszechnej polskiej samochodozy. Do prób usprawiedliwiania kierowców pośpiechem, nerwami albo różnicami poglądów politycznych dochodzą komentarze, że tak po prostu musi być: “jest wojna, są ofiary” (autentyczny komentarz pod jednym z naszych postów).
Wojna na polskich drogach trwa od dawna. Jej ofiarami są setki zabitych i tysiące rannych pieszych. Ilu pieszych zostało przez kierowców samochodów “tylko” uderzonych lub zepchniętych z drogi, ile osób w ciągu roku musi uciekać spod kół – takich informacji nikt nawet nie zbiera.
Zmieńmy to! Tu #CHODZIOŻYCIE!
Autorem artykułu jest Tomasz Główka