„Szybko, ale bezpiecznie”, czyli dlaczego jako społeczeństwo mamy krew na rękach.
W filmie „Drogówka” jest taka symptomatyczna scena w samym centrum Warszawy, w której zatrzymany kierowca jest pouczany przez policjanta o wysokości mandatu, a tuż obok pędzą samochody, które mijają niewzruszonych policjantów. „Dlaczego ICH nie zatrzymacie?” – pyta retorycznie zatrzymany kierowca.
Gdy wczoraj w nocy trzech pijanych dwudziestoparolatków z ogromną prędkością wbiło się na Trasie Łazienkowskiej w samochód, pozbawiając życia ojca rodziny, a trójkę pozostałych jej członków być może skazując na kalectwo, łatwo jest poprzestać na gniewnym, choć słusznym wyklinaniu jak można w ogóle w takim stanie wsiąść za kółko. Nie zmieni to faktu, że do tej i wielu innych tragedii by nie doszło, gdybyśmy jako społeczeństwo w końcu odrobili lekcję i raz na zawsze skończyli z toksyczną kulturą „jeżdżę szybko, ale bezpiecznie”. Niestety, ale od dawna sami siebie oszukujemy.
W Polsce mamy żałosną ilość fotoradarów, które dodatkowo oznaczamy z daleka niczym latarnie morskie, aby przypadkiem nikt się nie dał sfotografować. Wiele lat temu nadzór nad nimi zabrano samorządom, bo rzekomo służyły zarabianiu pieniędzy, a nie pilnowaniu bezpieczeństwa. Co drugi pirat drogowy i tak pewnie używa aplikacji Yanosik (zakazanej w Niemczech), z którą zresztą… współpracuje polska Policja. Do całkiem niedawna (2023 rok) mieliśmy żałośnie niskie kwoty mandatów, niewaloryzowane od przeszło 20 lat, a i teraz ich wysokość nie powala, zwłaszcza względem wartości maszyn jeżdżących po polskich drogach. Ulice polskich miast w nocy regularnie przerywa dźwięk wyścigów, wobec których polska Policja właściwie kapitulowała wskazując na wakaty, brak sprzętu i odpowiednich regulacji prawnych.
Gdy w związku z tą lub jak doskonale wiemy kolejną, podobną i nieuniknioną tragedią dojdzie do dyskusji o zaostrzeniu przepisów, możecie być pewni, że błyskawicznie pojawi się argument, aby „nie wrzucać wszystkich kierowców do jednego worka”. „Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień”. A te zakazy i ograniczenia prędkości? No bez przesady…
I tak się to w kółko kręci. Kto żyje w Warszawie, ten wie, że jazda 100 km/h po większych arteriach to żaden eksces tylko codzienność. Ktoś, kto „ma czelność” jechać przepisowo naraża się na jazdę na zderzaku, oślepianie długimi światłami i mijanie na żyletkę. Osoby zatrzymujące się na przejściu stają przed dylematem czy jadący obok zachowa się podobnie i czy przypadkiem nie wrzucamy pieszego „na minę”.
Nie miejmy złudzeń, to nie są wyczyny pojedynczych osób, rzekomo patologicznych i niereformowalnych. Sami stworzyliśmy żyzną glebę dla sytuacji, gdzie jazda po Trasie Łazienkowskiej powyżej 100 km/h nie budzi szczególnej uwagi ani innych uczestników ruchu drogowego, ani Policji.