Minął tydzień od tragedii na ulicy Woronicza.
Wczoraj minął tydzień od tragedii na ulicy Woronicza. Jak było do przewidzenia, temat szybko zniknął z czołówek portali, zasypany dziesiątkami innych mniej lub bardziej istotnych zdarzeń. Media przypomną sobie o tej tragedii pewnie przy okazji aktu oskarżenia wobec sprawcy i postępów w rozprawie sądowej. Takie spersonalizowanie wypadku, jasne wskazanie i napiętnowanie sprawcy, jest najprostsze. Wiemy już, że jechał za szybko i nie zachował wymaganej ostrożności, jego wina wydaje się bezsporna.
Tyle tylko, że postrzeganie tej tragedii przez pryzmat jednostkowej winy kierowcy odwraca uwagę od tego co kluczowe, co miasto mogło i dawno temu powinno było zrobić – dostosować feralne przejście dla pieszych do podstawowych standardów bezpieczeństwa. Informowaliśmy już, że przejście dla pieszych ponad 7 lat temu w miejskim audycie dostało najniższą możliwą ocenę bezpieczeństwa. Przez długie 7 lat nic z tym jednak nie zrobiono.
Jest dla nas szokujące, że miasto ustami rzecznika ZDM Jakuba Dybalskiego chwali się, że przez 7 lat udało się poprawić niespełna połowę najgorzej ocienionych przejść dla pieszych, a całość procesu przewidziano na około 15 lat! Za sukces ma uchodzić to, że przez 7 lat poprawiono 231 spośród 481 przejść dla pieszych, najgorszej ocenionych w audycie. Przypominamy, że Warszawa liczy 18 dzielnic, co oznacza, że przez cały ten czas statystyczna dzielnica była w stanie co roku poprawiać niespełna 2 (słownie: dwa) przejścia dla pieszych! Czy to ma być powód do dumy dla naszej stolicy?
Poprawienie przejścia dla pieszych to tak naprawdę mikroinwestycja, która angażuje niewielkie środki finansowe i nie wymaga dużo czasu. Istnieje cała paleta bardzo prostych rozwiązań, które w efektywny i natychmiastowy sposób znacząco poprawiają bezpieczeństwo – progi zwalniające, azyle, wyspy, słupki to tylko kilka rozwiązań, które nie wymagają nawet sygnalizacji świetlnej i od razu skokowo wymuszają zmniejszenie prędkości przez kierowców. To są proste rzeczy, które ratują życie i gdyby tylko miasto miało właściwie postanowione priorytety to do tragedii na Woronicza po prostu by nie doszło – kierowca nigdy w tym miejscu nie rozpędziłby auta do prędkości, która uniemożliwiała reakcję.
Nie godzimy się na minimalizm miasta, bo kosztuje on ludzkie życie. Miasto nie może działać od wypadku do wypadku. Nie możemy pozwolić sobie na to, aby czekać kolejne 7 lat, aż wyeliminujemy z ulic wszystkie niebezpieczne przejścia dla pieszych. Domagamy się, aby do końca przyszłego roku wszystkie przejścia z oceną 0 lub 1 zniknęły z naszych ulic. To absolutnie minimum, które nie tylko jest w zasięgu możliwości miasta. To wręcz podstawowy obowiązek władz miasta.
—
Tekst: Wojciech Łuczka